Rozdział 6. Trup w gabinecie i kolejny szaleniec.

Wieczór tego samego dnia.

– Cholera jasna!
Potężny ryk Gasparda można było usłyszeć na całym korytarzu. Od razu było wiadomo, że był wściekły jak sto diabłów, pomijając nawet fakt, że miał ochotę rozwalić wszystko, co tylko nasunęło mu się pod ręce. Powód był dziecinnie prosty – nie dopilnowano skrzynki z Wietrznym, a teraz najgroźniejszy z An’yé chodził sobie ot tak po terenie hotelu, mogąc w każdej chwili próbować zawładnąć światem. Na dodatek – akurat wtedy, gdy był najbardziej potrzebny – zniknął gdzieś Neumann.
– Gaspard, możesz chociaż raz trzeźwo myśleć w takiej sytuacji, a nie wkurzać się na wszystkich naokoło? – zapytała spokojnie Ester.
– Jak mam być spokojny?  – wrzasnął znów pułkownik. – Powiedz mi, jak?! Neumann przepadł, Skrzynka jest pusta, i nie wiadomo, co teraz może się zdarzyć.
– Dziewczyna też gdzieś zniknęła… – powiedział cicho von Hoefler, który akurat wszedł do pokoju.
– Jak to: „zniknęła”?! – warknął Gaspard.
– Nie ma jej w pokoju… A jej koleżanka też nic nie wie, gdzie jest – odparł porucznik.
– Jeszcze tego brakuje… – westchnął Brytyjczyk, już kompletnie zdołowany. – No to nie ma innej rady, jak zacząć ich szukać… Wszystkich.

Pół godziny później Otmar, Ekchard, Ester i graf przewracali hotel do góry nogami w dosłownym tego wyrażenia znaczeniu. Szukali wszędzie, w każdym pokoju czy pomieszczeniu, czy to zamkniętym, czy otwartym. Nikt nic nie znalazł, choć było parę pokoi, do których dostać się nie potrafili. Gdy wrócili do gabinetu Neumanna, ujrzeli dość niecodzienny widok… martwego doktora.
– Ale jak i kiedy… – zdołała wydusić z siebie Ester.
– No tak, mogłem się domyślić, że znajdziemy go martwego… – odparł Gaspard.

***

W tym samym czasie.

W pokoju rozległo się pukanie do drzwi. Cath była akurat sama, odpoczywając po męczącym dniu. Otworzyła więc, i nie spodziewając się niczego, stanęła jak wryta. Okazało się, że to kolejny sharat.
– Dobry dzień, panienko! Czy można prosić panią, by mi pomogła w pewnym… doświadczeniu? – powiedział pełnym szarmancji głosem.
– Ale… – chciała zaoponować dziewczyna, lecz mężczyzna, nie chcąc słyszeć nawet słowa sprzeciwu, wyciągnął ją na siłę z pokoju, nawet nie zamykając drzwi. Zaprowadził ją do niedalekiego pokoju, na tym samym piętrze, i wepchnął do środka. Teraz jednakże zamknął za sobą drzwi, i to nawet na klucz.
– Proszę, rozgość się… – powiedział ciepłym głosem, choć wcale nie pasującym do okoliczności. – Zapewne zastanawiasz się, kim jestem? Nazywam się Edgar Graystone. Jak też zapewne się już domyśliłaś, jestem An’yé… Ale mniejsza z tym. Nie prosiłbym cię o pomoc, gdybym nie wiedział, że jesteś jedną z nas… Znaczy się, podobną do nas. Nie martw się, wszystko ci wytłumaczę… Wpierw jednak odpocznij, o tutaj – to powiedziawszy, wepchnął ją do sąsiedniego pomieszczenia, które wyglądało na sypialnię mężczyzny. Jako dodatkowe „udogodnienie” sharat zawiązał jej ręce i nogi sznurem.

Cath nie wiedziała, o co chodzi nieznajomemu. Tym bardziej, jak usłyszała o ich „podobieństwie”… Brr. Na samą myśl o tym, dziewczynie przebiegły dreszcze po plecach. „Oj, nie… Tego już za dużo”, pomyślała. „Nie tak to miało wyglądać”. Przez dobre paręnaście minut tak siedziała, zastanawiała się, co zrobić. Wiedziała, że jakoś musi się stąd wydostać… Okno! W pomieszczeniu było okno. Tylko wpierw musiała jakoś się wyzwolić z więzów. Na szczęście Edgar zostawił na stoliku nocnym mały scyzoryk, więc dziewczyna dostała się tam jakimś cudem, i przecięła wpierw węzeł przy rękach, później zaś przy nogach.
– Szlag by to wszystko trafił… Mam nadzieję, że to tylko koszmar, który się zaraz skończy – przeklęła po cichu. Po chwili podeszła do okna i wyjrzała, żeby sprawdzić, jak wysoko jest ponad ziemią. Myślała przez moment… I wyszła na parapet, po czym powoli, nie patrząc w dół, skierowała się w stronę gabinetu Neumanna. Na zewnątrz była koszmarna ulewa, a na dodatek Cate miała piekielny lęk wysokości… Gdyby nie fakt, iż musiała jakoś wydostać się z tego pokoju, w ogóle nie odważyłaby się na taki ruch. Po paru minutach wspinaczki po ścianie budynku, śliskim od deszczu, dotarła do okna, gdzie powinien być gabinet doktora. Na szczęście ta część muru nie była otynkowana, a szczeliny pomiędzy cegłami pozwalały na to, by móc jakoś chwytać się dłońmi i wkładać tam nogi. Gdy była już przy samym oknie, coś pociągnęło ją w dół…

***

Gabinet Neumanna, tuż po odnalezieniu zwłok doktora.

– Cicho bądźcie – syknął Bordelon. W prawie tym samym momencie znalazł się przy oknie, wyciągnął rękę na zewnątrz… i wciągnął do gabinetu przemokniętą Cathleen. Położył ją na sofie, a po chwili można było usłyszeć cichy szept: wypowiadał on dziwne słowa, po których zadrapania na rękach Cate zagoiły się.
– Mój Boże, co też ta dziewczyna sobie myślała… – powiedziała śpiewaczka, całkiem już blada na twarzy.
Gaspard gwałtownie odsunął An’yé od dziewczyny, i uklęknął przy jej twarzy.
– W hotelu jest jeszcze jeden sharat – powiedziała Cath wyraźnym głosem, którego nie można było się spodziewać po tak wycieńczonej osobie. – Porwał mnie z pokoju i zaprowadził do swojej pracowni… To kolejny szaleniec, Gaspard. Gorszy niż ten Wietrzny, bo oni dwaj razem wzięci rozwalą wszystko w proch, jeśli dojdzie co do czego… Proszę, powstrzymajcie go – powiedziała, zamykając oczy. Tym razem nie zemdlała, a zapadła w sen.
– Jest jeszcze gorzej, niż myślałem – odparł pułkownik, wstając z klęczek. – Tam właśnie uda się Wietrzny… Powstrzymać konkurenta – warknął, wypadając z gabinetu. Za nim porwali się dwaj oficerowie, Ester i graf.

Rozdział 5. Bractwo.

Cath obudziła się w swoim pokoju z piekielnym bólem głowy. Zza zasłoniętych rolet próbowały przedostać się promienie porannego słońca, a w korytarzu słychać było podniesione głosy paru osób. Ostatnie, co pamiętała z poprzedniego wieczoru, to głos Gasparda. który próbował ją uspokoić… Chwila, przecież to było poprzedniego wieczoru, to w takim razie, jak ona się znalazła w swoim pokoju!?… Wstała z łóżka powoli, a mimo to zakręciło się jej w głowie. Wyszła z pokoju i skierowała się w stronę odgłosów kłótni. Dochodziły one z pokoju nauczycieli Cath, a wśród nich rozpoznała głos Gasparda. Domyśliła się, że to właśnie jej osoba wywołała tą kłótnię, więc zapukała do drzwi tylko dwa razy i weszła. Wszyscy obecni od razu się na nią spojrzeli – i tak, jak sądziła, był to Gaspard, Kasprzak i Broż.
– Co pani tu robi? – zapytał Kasprzak, z wyraźnym niezadowoleniem w głosie.
– Domyślam się, że to o mnie chodzi – powiedziała wprost Cath. – A jeśli chodzi o to, co stało się w piwnicach, to sama zdecydowałam, że pomogę panu Gaspardowi w tym, i proszę nie mieć tego za złe.
– Proszę nie bronić pułkownika – odezwał się Broż. – Co z tego, że sama pani się na tą pomoc zdecydowała, jeśli pułkownik przyniósł panią ledwo żywą do pokoju i…
– …I co z tego? – dokończyła za nauczyciela Cate. – To była moja decyzja. Wprawdzie pułkownik mnie prosił o pomoc, ale mogłam się nie zgodzić. Jednakże zgodziłam się, byłam tam, i mam zamiar dalej im pomagać.
Kasprzak chciał zaoponować, ale Cathleen już wyszła z pokoju. Postawiła na swoim, i była zadowolona z tego. Nie, żeby się cieszyła na wizję ponownego zemdlenia, acz wiedziała, że może komuś pomóc, i to się dla niej liczyło.

***

Parę godzin później.

– Czy nie można tego ominąć? – zapytała się Cath. Gaspard, jak i Neumann, wciągając ją w to, nie mieli świadomości, że będą mieć kłopoty z niejakim Bractwem Światła, wyznającym podobno prawdę o Chrystusie i tym podobnych. Niestety, mija się to dalece z prawdą, gdyż każdą inną istotę humanoidalną niż człowiek tępią, i chcieliby „oczyścić” ziemię z osób pokroju An’yé. Teraz jednak wyszło na to, że mają niezłe kłopoty z tego powodu.
– Zrozum, Cate – odparł Gaspard. – Chciałbym to pominąć. Ale to nie jest takie proste… Zwą się świętymi ludźmi, a tak naprawdę są bezwzględni. Nawet ty teraz jesteś tym zagrożona, jeśli okazałoby się, że masz jakieś „ponadnormalne” umiejętności lub zdolności.
– Kpisz sobie?! Co ja im niby zrobiłam? I z tego, co wiem, jestem całkiem „normalna”, jeśli pozwolisz, że tak się wyrażę.
– Nikt tego nie wie jeszcze – wypalił Neumann, trochę za późno gryząc się w język.
– Skoro tak, t nie mam innego wyjścia – odparła Cathleen. – Pomogę wam, choćby nie wiem co.
Wtem do pokoju wszedł jakiś nieznajomy mężczyzna. Po wzroku Ester, także znajdującej się w pokoju, można było łatwo wywnioskować, że tych dwoje łączy więcej niż tylko przelotna znajomość.
– Panowie, panienko… To graf Bordelon. Chcieliście się z nim widzieć – przedstawiła go śpiewaczka.
– Ach, sharat… – wręcz niedosłyszalnie powiedział doktor.
– Czy jest jeszcze coś, o czym nie wiem, a powinnam wiedzieć? – mruknęła nieco niezadowolona z obrotu spraw Cate.

Jak się okazało, były takie rzeczy. Dokładniej rzecz biorąc: uświadomił ją w tym sam graf, który złożył im wizytę, by nieco rozjaśnić sprawę z Wietrznym, którego złapali poprzedniego wieczoru, a który teraz był zamknięty w skrzynce w tym samym pokoju. Bordelon zaproponował, że załatwi sprawę sam, i wywiezie skrzynkę daleko poza zasięg ludzi, by już nie zagrażał nikomu. Wszyscy inni – prócz Cathleen – zaoponowali temu pomysłowi. Dyskusja przemieniła się we wrzawę, a wrzawa w kłótnię. W pewnym momencie Cate nie wytrzymała nerwowo i wydarła się na cały pokój:
– MOŻECIE W KOŃCU SIĘ WSZYSCY ZAMKNĄĆ?!
Na szczęście był to dość udany sposób na uspokojenie zebranych, gdyż wszyscy nagle zamilknęli i spojrzeli się na dziewczynę.
– Nareszcie cisza i spokój… Dziękuję bardzo – powiedziała po chwili, gdy upewniła się, że nikt nie ma zamiaru ponownie wszczynać kłótni. – Ja doskonale rozumiem, że każdy z was ma inne zdanie, ale możecie wymieniać zdania na spokojnie? Poza tym, propozycja grafa wydaje mi się bardzo na miejscu, przynajmniej będziemy mieć spokój z tym wszystkim.
Oniemieli jeszcze po tak nagłym uciszeniu z niespodziewanej strony, zebrani nie wiedzieli, co powiedzieć.
– W takim razie, skoro nie słyszę sprzeciwu, niech tak się stanie. W końcu każdemu zależy na czyimś dobru, ale ja nie mam zamiaru mieć więcej do czynienia z tym… Czymś, co siedzi tam w skrzynce – odparła Cate i wyszła z pokoju, a za nią wszyscy pozostali.

***

Niedługo później.

Boy hotelowy podszedł do drzwi pokoju, w którym odbywało się zebranie „ekipy”. Zapukał trzy razy, a gdy nikt nie odpowiedział, wszedł do środka. Można by to uznać z jego strony za bezczelność, gdyby nie fakt, iż tak naprawdę wcale nie był to boy hotelowy… a zakonnik, należący do Bractwa Światła. Czego tam szukał, zapytacie pewnie – otóż szukał pewnej skrzynki z zimnego żelaza, której jeszcze nikt nie zabezpieczył przed wścibskimi oczyma. Na nieszczęście po chwili można było usłyszeć jego krzyk, zagłuszony przez drzwi i ściany. Po paru minutach, gdy krzyk ucichł, zakonnik w przebraniu boya wyszedł z pokoju, a w środku zostawił rzuconą na ziemię, otwartą skrzynkę. Skrzynkę z zimnego żelaza.

Rozdział 4. Prośba o pomoc. Polowanie na An’yé.

Godziny nocne.

– Gaspard, proszę… – odezwała się Ester. W pokoju była cała ekipa zajmująca się sprawą morderstwa.
– Co „proszę…”, hę? – ryknął pułkownik. – Przecież byliście tam, słyszeliście! To musi być ona.
– Wcale nie musi – próbował uspokoić do Neumann. – Ile razy taki głos słyszałeś, powiedz mi? Wiele dziewczyn może być tak utalentowanych, nie znając tegoż talentu…
– Wy nie rozumiecie… Tam, w jej pokoju Kiedy Cath straciła przytomność. Wtedy uświadomiłem sobie, że może mieć to coś wspólnego z An’yé, a teraz jestem tego pewny.
– Otrząśnij się – odezwał się nagle Otmar. – Nikt przecież nie wie, co tu się dzieje tak dokładnie…
– Zamknij się – odrzekł Gaspard, zwracając się następnie do Ester: – Idź do niej, poproś ją.
– O co niby? – odpysknęła śpiewaczka.
– O pomoc. Pomoc w tej sprawie… Wiem, że będzie mogła… musiała nam pomóc – to mówiąc, trochę ze zrezygnowaniem, Gaspard wyszedł z pokoju. Był świadom, że może się to skończyć dla nich wszystkich dość nieprzyjemnie.

***

Następnego dnia, przedpołudnie.

Dzień jak dzień – tak każdy by określił kolejny dzionek stażu uczennic w hotelu Opera. Był to też kolejny dzień stażu Cate na housekeepingu. Wszystko układało się dobrze, dopóki do Cath nie podeszła Ester.
– Piękny dzień, prawda? – zagadała do dziewczyny.
– Dzień dobry pani – odpowiedziała Cate z wyraźnie słyszalnym sarkazmem w głosie. – W czymś pomóc?
– Ciekawe… Jakbyś czytała mi w myślach – odparła śpiewaczka. – Rzeczywiście potrzebna mi… nam twoja pomoc.
– Nam?
– Chyba już zdążyłaś poznać przemiłego pułkownika Gasparda, jak i oficerów bawarskich…
– No tak – westchnęła dziewczyna. – W takim razie podziękuję, ale nie mam zamiaru wam pomagać. Chyba, że mnie do tego zmusicie.
– Dziewczyno, zrozum w końcu. Wiem, że to dziwnie zabrzmi, lecz nie zdarzyło się ostatnio nic dziwnego? W ogólne nic w twoim życiu nie zdarzyło się innego, podejrzanego?… Coś, co nie powinno się zdarzyć?
– Jak już to nie powinnam tu w ogóle przyjeżdżać do Monachium… – odezwała się dziewczyna.
– Nie o to chodzi. Musisz nam pomóc, bo sprawa, dla której tutaj jesteśmy, jest wyjątkowa. A ty być może jesteś elementem tego wszystkiego, którego nam brakowało…
– Być może? BYĆ MOŻE?! – krzyknęła Kasia. – I dlatego chcecie mnie w to wciągać?
– Przemyśl to – odparła Ester, kładąc rękę na ramieniu dziewczyny. – Jesteś niezwykłą dziewczyną, czego nie możesz zaprzeczyć. I dlatego chcę, byś nam pomogła… Zrób to nie tylko dla nas, ale też dla siebie.
Po tych słowach śpiewaczka operowa odeszła w swoją stronę, a Cathleen stała jak zamurowana. Dopiero po chwili otrząsnęła się i wróciła do swoich obowiązków, aczkolwiek to, co powiedziała jej Perreault, dało młodej dziewczynie do myślenia.

***

Popołudnie.

Po skończonej pracy wszystkie uczennice udały się do swoich pokoi, zmęczone nieco codziennymi obowiązkami w hotelu. No, prawie wszystkie – poza Cate, która przemyślała to, co powiedziała jej dzisiejszego ranka Ester.  Zmierzała akurat w stronę gabinetu doktora Neumanna, gdzie ekipa miała się spotkać. Zapukała delikatnie i weszła nieco niepewnie do środka. Wszyscy obecni spojrzeli na nią, co wywołało u Cathleen atak nieśmiałości, choć w końcu przemogła się, zamknęła za sobą drzwi i stanęła pośrodku pokoju.
– Słyszałam, że potrzebujecie mojej pomocy – odezwała się.
– Ależ dziecko, nikt przecież nie pro… – zaczął Neumann.
– Zamknij się, Walter – wtrącił się Gaspard, po czym zwrócił się do Cate. – Tak, można tak powiedzieć, że tej pomocy potrzebujemy… Twojej pomocy.
– Pani Perreault już mnie zdążyła poinformować o tym… – odparła Cate. – I zgadzam się wam pomóc.
W pokoju przeszedł odgłos niepewności, czy aby na pewno nikt się nie przesłyszał, ale gdy cała piątka z ekipy spojrzała po sobie, zrozumieli, że jednak panna Wyrick to powiedziała.
– Jesteś pewna tej decyzji? – zapytał Gaspard. – Wiem, że sam powiedziałem jeszcze przed momentem, że potrzebujemy twojej pomocy, ale… zdecydowałaś się tak szybko, że mam wątpliwości, czy aby na pewno to przemyślałaś.
– Tak, przemyślałam. Miałam dużo czasu ku temu – powiedziała ze zdecydowaniem w głosie Cate.
– W takim razie musimy pani parę rzeczy wyjaśnić… I powiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi – odparł Neuman z widocznym zrezygnowaniem, gdyż on jeden nie był zadowolony z tego, by wplątywać w to wszystko tak młodą dziewczynę.

***

Późny wieczór, piwnice hotelu Opera.

Cath wiedziała już wszystko, co mogła wiedzieć o całej sprawie. Wszystko się kręciło wokół niejakich Sharatów – przedziwnych stworzeń, coś na kształt wampirów, które Cate znała tylko z książek lub bajek dla dzieci. Także podejrzane morderstwa w hotelu były najprawdopodobniej z tym związane. Cath dowiedziała się też, że ma wyjątkową moc – jeden z An’yé, dosyć niebezpieczny, wyczuł w dziewczynie bratnią duszę, stąd też prawdopodobnie zemdlała parę dni temu. Był to prawdopodobnie – bo tylko według podejrzeń ekipy – Wietrzny, najgroźniejszy z An’yé. Teraz jednak Cath miała służyć jako… przynęta, by tegoż nietypowego „wampira” schwytać. Stała sama pośrodku jednego z pomieszczeń w piwnicach hotelu, czekając na to, aż sharat się zjawi, by reszta mogła go schwytać w skrzynkę z zimnego żelaza. Samo zimne żelazo miało właściwości, które powstrzymywało te stworzenia, jakimi są An’yé, od jakichkolwiek działań… Przynajmniej w teorii.

Mijały kolejne sekundy i minuty, a nic się nie działo. Cathleen myślała już, że na darmo się zgodziła na pomoc, lecz wtem poczuła na karku dreszcze i zimno, jak tamtego wieczoru, gdy zemdlała. Przymrużyła nieco oczy, i zaczęła się rozglądać po pomieszczeniu.
– Wyjdź teraz z ukrycia – wyszeptała cicho. – Chyba się nie boisz… Przecież jestem bezbronna.
Nagle przed dziewczyną pojawił się cień. Nie na ziemi, a udający jakąś materię… Można byłoby powiedzieć, że to cień wysokiego, szczupłego człowieka. Z każdą chwilą coraz bardziej się materializował, i stałby się już całkiem namacalną postacią, gdyby nie fakt, iż za tym cieniem jakby znikąd pojawił się Gaspard ze skrzynką z zimnego żelaza.
– Teraz cię mam – powiedział, cicho się śmiejąc.
Po samym cieniu było widać, jakby się obracał, a później wystraszył. Cate natomiast wycofała się parę kroków, i nie zauważywszy wystającej belki nieco ponad poziomem podłogi, potknęła się i wywróciła na ziemię. Sam cień zmienił się w kształt podobny kałuży i szybko sunął ku dziewczynie. Cathleen wycofywała się tak szybko, jak mogła, ale po chwili dotarła do ściany. An’yé jednak szybko dotarł do niej i – jak mogło się wydawać – powoli zaczął sunąć po jej nogach do góry. Cath krzyczała przerażona, lecz nie przeraziło to Wietrznego. Jednak po chwili znalazł się przy niej  pułkownik i szybkim ruchem odstraszył cień, i w parwie tej samej chwili zamknął go w metalowej skrzynce. Po minucie znaleźli się przy przerażonej dziewczynie obydwaj oficerowie bawarscy i Ester.
– Czego się tak gapicie? – warknął Gaspard. Podał skrzynkę wyższemu z oficerów. – Beringer, weź to i zanieś Neumanowi. A wy tak nie stójcie, tylko idźcie z nim i powiedzcie doktorowi, co tu się stało.
Trójka towarzyszy posłuchała się pułkownika, a Cath patrzyła na nich jeszcze ze strachem, który towarzyszył jej podczas ataku sharata.
– Nie bój się – powiedział łagodnym głosem Gaspard. – Już nie musisz się martwić o nic.
W tym samym momencie Cate ponownie zemdlała.

Rozdział 3. Słowik w złotej klatce.

Kolejny dzień minął nader spokojnie dla wszystkich dziewcząt. Rano, jak tylko zjadły śniadanie, od razu wzięły się za pracę w poszczególnych działach hotelu. Cath wraz z Moniką dostały się do housekeepingu.
– Myślisz, że to był tylko taki jednodniowy wyskok? – zapytała się nagle Cath, a pytanie wydawało się oderwane od całości przemyśleń dziewczyny. – To, co się wczoraj zdarzyło, raczej nie należało do tych najprzyjemniejszych wrażeń z pobytu tutaj…
– Aj tam, przejmujesz się – odparła Monika. – Wiem, że to może się wydawać głupie, ale zdaje się, że wpadłaś w oko temu Gastardowi czy jak mu tam było…
– Gaspard. Nazywał się Gaspard – wtrąciła się Cath, poprawiając koleżankę. – I wątpię w to. Chyba przecież faceci nie zakochują się ot tak, bo widzieli taką „niewinną” i „delikatną” dziewczynę jak ja. Po prostu to zbyt… nienormalne. I zbyt romantyczne, a w to już na pewno nie uwierzę.
– No niech ci będzie Gaspard. Ale serio chyba wpadłaś mu w oko, bo niby czemu tych dwóch żołnierzy za nami łazi od dobrych parunastu minut? Chyba przecież nie dlatego, że się w tobie zakochali? – Monika zakpiła trochę z Kasi, jakby nabijając się z jej poglądów i twardego stąpania po ziemi.
Rzeczywiście Hoefler i Beringer – przynajmniej według tego, jak przedstawił ich wczoraj Gaspard – szli w niewielkim oddaleniu od dziewcząt. Razem wyglądali dość śmiesznie, jak na dzisiejsze czasy, więc przeciętny człowiek mógłby zacząć śmiać w głos, gdyby ich ujrzał w tych strojach na ulicy. W pewnym momencie niższy z nich podszedł do Cathleen i wręczył jej malutką, poskładaną karteczkę, jak to czasami się robi na lekcjach, żeby nauczyciel nie widział ani nie słyszał, o czym się mówi, choć ta kartka była równa, jakby specjalnie przygotowana do takich celów. Chwilę później żadnego z żołnierzy już nie było w pobliżu, więc nawet gdyby Cath chciała wyjaśnień co do zawartości tej kartki, nie miała już kogo się zapytać.
– Cholera, co on sobie myśli?! – fuknęła, gdy przeczytała wiadomość od Gasparda. – Szczyt bezczelności…
– A co tam jest napisane? – zapytała z ciekawości Monika.
– Sama zobacz – odparła Cath.

Dziś wieczorem jest kameralny koncert karaoke w restauracji.
Postaraj się tam by
ć.
A jak DJ poprosi cię na środek, to nie odmawiaj.
Gaspard.

– To rzeczywiście przesadził… – powiedziała w końcu Monika, najwyraźniej zszokowana tak bezczelnym i chamskim postępowaniem mężczyzny.
– Co mu do tego, gdzie tego wieczoru będziemy kolację jeść? – odpysknęła Cath. – Może razem ze służbą hotelową będziemy jeść, a nie w restauracji? Przecież jesteśmy na stażu tutaj, a nie dla rozrywki…
– Dobra, spokojnie… – uspokoiła ją koleżanka. – Zobaczymy, co powie na to Broż albo Kasprzak, bo może bez nawet mówienia im o tym, będą chcieli tam pójść.

***

Późne popołudnie.

– Drogie panie, dziś wieczorem wyjątkowo będziemy jedli kolację w restauracji – ogłosił jeden z nauczycieli, pan Kasprzak. – Hotel organizuje tam dzisiejszego wieczoru takie „karaoke party”, więc będziecie mogły zaznajomić się z organizacją i prowadzeniem takich eventów, których niemało będzie w niejednej restauracji.
Dziewczęta popatrzyły na siebie nawzajem, jedne z niechęcią wobec takich rozrywek, inne z zachwytem. Jednak musiały one w tym uczestniczyć, jako że był to staż dla nich wszystkich i nie mogły wybrzydzać, jeśli im cokolwiek nie sprawiało zbytniej przyjemności; w końcu było to przygotowanie do przyszłej pracy w danym zawodzie. Cath i Monika wiedziały jednak, że ten wieczór nie będzie pod tym względem całkiem „normalny”…
– A czy my, jako obsługa, możemy też uczestniczyć w samych występach? – wypaliła nagle Kasia. Przez chwilę nawet nie dowierzała samej sobie, że to właśnie ona powiedziała.
– Ależ oczywiście – odparł nauczyciel. – A czemu pani pyta, chce pani wziąć w tym udział?
– A nic, nic… Tak po prostu pytam – odrzekła Kasia, nie chcąc mówić o liściku.

***

Wieczór.

Impreza zbliżała się ku końcowi, a dziewczyny miały już mało pracy. Wszystko szło świetnie i zgodnie z planem, jak też przewidywały. Wtem przez mikrofon zabrzmiał głos DJ’a.
– Dziękujemy, Anno… Przepiękny występ. Teraz zapraszamy kolejną osobę, by zaśpiewała ostrzejszą piosenkę, jaką jest „The Escapist” zespołu Nightwish. Tym razem poproszę po imieniu… Pannę Cathleen Wyrick, która dziś jest jedną z osób przygotowujących nasz wieczorek karaoke.
Wszyscy zamilknęli, a światło wskazało dziewczynę. Sama nie była zaskoczona wyborem jej osoby, lecz przeraził ją sam utwór. Znała zespół, i znała też piosenkę, acz nigdy nie odważyłaby się sama wyjść na środek i go zaśpiewać. Monika podszepnęła jej na ucho, by się ruszyła, i delikatnie popchnęła ją na środek, a Cath jakby bezwolna poszła naprzód. Gdy stanęła na środku, melodia zaczęła grać, a po chwili dziewczyna zaczęła śpiewać. Wpierw nieśmiało i cicho, później coraz pewniej. Wszyscy patrzeli na nią jak urzeczeni, gdyż pomimo swego – jak mogłoby się wydawać – nieco dziecinnego głosu, miała też ten głos bardzo silny. Także Gaspard siedząc z tyłu sali, cały czas obserwował dziewczynę. Sam w końcu ją o tym poinformował, że operator stołu muzycznego ją wywoła, lecz w głosie Cathleen było coś takiego, co nawet pułkownika urzekło.

A nightingale in a golden cage
That’s me locked inside reality’s maze
Come someone make my heavy heart light
Come undone bring me back to life
It all starts with a lullaby…

Po występie Gaspard podszedł do uczennic, jak gdyby nigdy nic.
– Masz ładny głos – powiedział do Cath. – Przy normalnej rozmowie tego nie widać.
Reszta dziewczyn, kończąc już swoją pracę, zostawiła żołnierza i Cath samych. Sama zainteresowana nie odwracała się wpierw, lecz po chwili zmusiła się do tego.
– Czemu pan chciał, bym zaśpiewała? – zapytała.
– I tak nie uwierzysz.
– Niech pan się nie droczy… Najpierw fakt, iż znalazł się pan w moim pokoju akurat wtedy, gdy zemdlałam, a dziś wiadomość i… to – odparła, wskazując głową scenę.
– Mam pewne podejrzenia, kim jesteś… Ale to nic, nie jest to bardzo ważne.
– ŻE CO?! – odpaliła Kasia, wręcz rozdzierając się.
– Proszę to zachować dla siebie – odparł Gaspard i wyszedł, zostawiając Cath samą w sali. Ta zaś nie wiedziała, co z sobą począć. Wiedziała jednak, że na tym jej „przygody” w Monachium jeszcze się nie skończą. A może nie skończą się jeszcze przez wiele, wiele lat.

Rozdział 2. Duch? Cień? A może coś więcej?

5 listopad, późne popołudnie/wieczór.

Gaspard siedział przy biurku w swoim pokoju. Próbował pozbierać myśli, które wciąż biły się z jego głowie. Jak to możliwe, iż tuż pod jego nosem popełniono dwa morderstwa, w ogóle nie przyciągając niczyjej uwagi? Na dodatek tego dnia do hotelu przybyła jakaś grupa, podobno na staż… Ironia losu. Że też akurat w tym hotelu musieli się zakwaterować, jakby w Monachium nie było innych czterogwiazdkowych hoteli. Choć w końcu Opera należała do jednych z lepszych w tym mieście. Niestety rozmyślania te przerwał nagły krzyk na piętrze hotelu, na którym mężczyzna się znajdował.

***

W tym samym czasie.

Cath wróciła do pokoju wcześniej, niż się spodziewała. Niedługo po niej do pokoju wróciły jej koleżanki – Monika, Marlena i Agata.
– Jak było? – zapytała brązowooka, ciekawa wrażeń z miasta.
– Szkoda, że z nami nie poszłaś – odparła Marlena. – Monachium to rzeczywiście piękne miasto. Trochę historii, trochę sportu… Nawet nie wiedziałam, że niemiecka nazwa miasta to München. A i barów sporo, i choć żadna z nas po niemiecku nie potrafiła ani słowa, jakoś dotarłyśmy do takiego jednego pubu, gdzie właściciel jest Polakiem i stawia na obsługę posługującą się polskim…
– Wiesz, że za dużo gadasz? – wypaliła Monika. – Tylko kiedyś nie zapomnij o oddechu pomiędzy zdaniami, bo jeszcze się nam tu udusisz. Ale i tak piwo o niebo lepsze, niż w Katowicach – dodała, kierując te słowa do Kasi. – Powinnaś być z na…
– Ćśś! – syknęła na nie Cath. – Czujecie to?
– Ale co niby? – zapytała Agata.
– Jakiś dziwny chłód… – odpowiedziała szeptem Cathleen, a po chwili krzyknęła z przerażenia, widząc jakiś tajemniczy cień sunący ku niej. Po parunastu sekundach od tego krzyku dziewczyna straciła przytomność.

***

Godzinę później.

– Słyszy mnie pani? Proszę się obudzić! Wiem, że panienka mnie słyszy!
Słowa te docierały do Cath jak przez mgłę. Dopiero po chwili oprzytomniała, gdy na jej policzku wylądował solidny „liść”, którego powodem była najprawdopodobniej jakaś męska ręka. Wtedy też poczuła dreszcze, ale też fakt, iż leży na kanapie, choć ostatnie, co pamięta, to chłód… I to, że stała na środku pokoju, z dala od tej kanapy. I jak to możliwe, że do pokoju wszedł jakiś obcy mężczyzna?!
Dziewczyna otwarła powoli oczy, i ujrzała nad sobą twarz rzeczywiście obcego jej bruneta o złotych oczach. Nie docierało do niej jeszcze, co się dzieje wokół, ale gdy się podniosła lekko i rozejrzała się po pomieszczeniu, poznała rzeczywiście swój apartament, a w tyle jej koleżanki… i dwóch kolejnych mężczyzn, tym razem żołnierzy, sądząc po ubiorze i „damę”, o ile można tak było nazwać kobietę w szkarłatnej sukni.
– No nareszcie panienka się obudziła… – odetchnął z ulgą mężczyzna, który pochylał się nad ciemnowłosą. – Eckhard, masz koniak może? – zwrócił się do wyższego z żołnierzy, który od razu wręczył mężczyźnie niewielki i poręczny bukłak. – Niech się pani napije, choć parę łyków. Na pewno panience dobrze to zrobi – dodał, wlewając wysokoprocentowy trunek do gardła Cath. Dziewczyna się zakrztusiła, nieprzyzwyczajona do pijania koniaku, ale od razu rozjaśniło się jej w głowie.
– Co się stało? – zapytała niepewnie, a głos ledwo wydostawał się jej z gardła, gdyż koniak trochę ją palił.
– Straciła panienka przytomność – odparł mężczyzna, wciąż stojąc przy niej. – I przepraszamy za wtargnięcie, lecz ściągnął nas tu pani krzyk…
– Krzyk? Jaki krzyk?! – wyrzuciła z siebie Cath.
– Niech pani się nie denerwuje – uspokoił ją brunet, kładąc dwa palce lewej dłoni na ustach Kasi. – I niech pani pozwoli, że się przedstawię… Zwą mnie Gaspard. I gwoli wyjaśnienia, tych dwóch żołnierzy to porucznicy Otmar von Hoefler – tu wskazał na niższego z nich – I Eckhard von Beringer – wskazał na tego, który podał bukłak z alkoholem. – No i jeszcze…
– Ester Perreault – przedstawiła się śpiewnym głosem kobieta w szkarłacie, wchodząc w słowo Gaspardowi. – Śpiewaczka operowa i diwa.
– Proszę, nie wygłupiaj się – rzucił Gaspard. – Pamięta pani cokolwiek z tego, co się stało wcześniej? – zapytał Cathleen.
– Niewiele, ale jeśli coś to pomoże, to mogę co nieco pogrzebać w pamięci – odparła Cath.

***

Paręnaście minut później.

Cathleen siedziała na fotelu naprzeciw Gasparda. Ten świdrował ją wzrokiem, jakby z jej twarzy próbował odczytać to, co jeszcze dziewczynie krąży po głowie. W pokoju nie było nikogo poza nimi i koleżankami Kasi.
– Na pewno nic panienka więcej nie pamięta? – powiedział spokojnie.
– Proszę pana, powtarzam to już panu enty raz… – odparła dziewczyna, najwyraźniej zmęczona tym „przesłuchaniem”. – Nic nie pamiętam poza dziwnym chłodem i jeszcze dziwniejszym cieniem… A raczej mgiełką, która przypominała ruszający się, żywy cień.
– Niech pan już ją zostawi – powiedziała Agata. – Nie widzi pan, że Kasia jest już zmęczona tą rozmową i że nic więcej nie wie?
– No dobrze, w takim razie zostawię już panie w spokoju – odrzekł Gaspard z niemałym zmartwieniem wymalowanym na twarzy. – Tyle wystarczy. Ale proszę na siebie uważać – rzucił na odchodne do Cath. – To „coś” może pojawić się tu jeszcze raz. – Po tych słowach wyszedł, zamykając za sobą delikatnie  drzwi.
– Nareszcie… – powiedziała Cath. – Nie wiem, jak wy, ale ja jestem śmiertelnie zmęczona, i najlepszym na to lekarstwem będzie mocny sen.
– Też tak sądzę – odparła Monika. – W razie czego krzycz – dodała, śmiejąc się.
– Taa, a potem znów zbiegowisko się zleci jak najęte – zaśmiała się brunetka, choć tak naprawdę do śmiechu jej nie było.

Rozdział 1. Przyjazd do Monachium.

Monachium, listopad 2011 roku. Hotel Opera.

– Piękne miasto… – powiedziała Cath, gdy wyszła wraz z koleżankami z dworca na ulice Monachium. Choć jak tylko dziewczyna dowiedziała się, że ma przyjechać tutaj na wycieczkę wraz z całą grupą ze szkoły policealnej, próbowała sobie wyobrazić, jak ten pobyt będzie wyglądać, nie spodziewała się, iż Monachium będzie tak przepięknym miastem. Jedynym mankamentem w tym wszystkim było to, że dziewczyny miały odbywać w niedalekim hotelu staż (choć był to staż tylko tygodniowy, dla zapoznania się z działaniem takiego czterogwiazdkowego obiektu), każdego dnia w innym dziale.
– E tam, w Polsce są ładniejsze miejscówki, niż ta – odparła na to Marlena. – Nawet napić się gdzie nie ma, ani nawet nie można…
– Narzekasz – dołączyła się Sandra. – Jak nie dziś czy jutto, to jakoś zdołamy się wyślizgnąć. I tak nie możemy przecież cały dzień siedzieć w hotelu, bo przecież tylko na staż przyjechałyśmy, a nie do pracy.
– Sandra ma rację – odpowiedziała Cath. – Jak nie dziś, to w inny dzień się wybierzemy gdzieś na piwo.
– Panie się chyba trochę rozpędziły – zagadał nagle do koleżanek  jeden z nauczycieli, a zarazem opiekun grupy, pan Broż. – Jeszcze nie czas na imprezy i balowanie, więc na pewno nie dziś i nie jutro takie „biby” będziecie mogły sobie urządzać.
– Dobrze, proszę pana – odpowiedziały dziewczęta zgodnym chórem.

Niedługo później, bo po krótkim, acz niezbyt pospiesznym spacerze cała grupa dotarła do hotelu, nad którego wejściem widniał napis: Hotel Opera. Przed budynkiem był dość spory dziedziniec, co dawało hotelowi pewien swoisty urok, którego nie można opisać słowami. Każda z dziewczyn z grupy, jak i nauczyciele, podziwiali budynek i okolicę. Jednakże trzeba było zameldować się w tymże hotelu i porozmawiać z kierownikiem, żeby uczennice mogły w końcu zaznajomić się co nieco z zawodem, w którym mogły pracować. Tak też zaledwie po godzinie małego chaosu, przydzieleniu pokoi i poznaniu obsługi cała grupa miała przydzielony czas wolny. Cath pomimo tego nie miała ochoty włóczyć się po mieście i została w hotelu, nawet nie spodziewając się tego, co może na nią tam czekać…

Prolog

Wielu z nas nie wierzy, że na tym świecie istnieje magia. Że w ogóle istniała. Lecz nieliczni mogą się przekonać, iż na tym świecie zdarza się wiele nieprawdopodobnych zdarzeń, których nie można wytłumaczyć tylko i wyłącznie nauką lub logicznym myśleniem. Niekiedy to, co się dzieje, wykracza poza ludzką wyobraźnię, kładąc na szali nie tylko rozsądek, a życie biorących w tym wszystkim udział ludzi… A uczestnicy nie mają większego wpływu na to, co się dzieje wokół nich.

***

Monachium, listopad 2011 roku. Hotel Opera.

Pokój nie był zbyt duży. Ot, zwykły pokój hotelowy dla biznesmenów, z biurkiem i łączem internetowym, a także wygodnym, lecz jednoosobowym łóżkiem. W kącie leżała stara walizka z brązowej skóry, gdzieniegdzie poobcierana. Pośrodku pokoju stało dwóch mężczyzn.
– Cholera – zaklął Gaspard – Kolejne morderstwo, a my nie mamy nic, poza nikłymi poszlakami… Tak przecież dalej być nie może. Musimy zdobyć coś, co powie nam, że to na pewno An’yé…
– Mamy dowód – odparł na to Neumann – Ofiara ma jakieś obrażenia? Nie. Wiadomo coś o obcych w hotelu? Nie. Zmarła ze strachu? Też wątpię, sądząc po objawach pośmiertnych, a raczej ich braku. W takim razie, co innego mogło spowodować śmierć tego mężczyzny w kwiecie wieku? Jedynie sharat. Nikt więcej.
– Musimy powiadomić obsługę hotelu, że muszą na tych parę dni zamkną budynek i nie meldować już nikogo. I to jak najszybciej.
– A co z gośćmi, którzy już przyjechali?
– Większa część już wyjechała sama. Inni muszą też wyjechać…
– A jeśli nie będą chcieli, lub obsługa nie będzie się narażała na straty?
– Musimy im zapewnić wszystko. Tak, by nie domyślili się tego, co się tu dzieje – odparł Gaspar i wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi.

Autorzy

Blog Stats

  • 656 wejść