Rozdział 2. Duch? Cień? A może coś więcej?

5 listopad, późne popołudnie/wieczór.

Gaspard siedział przy biurku w swoim pokoju. Próbował pozbierać myśli, które wciąż biły się z jego głowie. Jak to możliwe, iż tuż pod jego nosem popełniono dwa morderstwa, w ogóle nie przyciągając niczyjej uwagi? Na dodatek tego dnia do hotelu przybyła jakaś grupa, podobno na staż… Ironia losu. Że też akurat w tym hotelu musieli się zakwaterować, jakby w Monachium nie było innych czterogwiazdkowych hoteli. Choć w końcu Opera należała do jednych z lepszych w tym mieście. Niestety rozmyślania te przerwał nagły krzyk na piętrze hotelu, na którym mężczyzna się znajdował.

***

W tym samym czasie.

Cath wróciła do pokoju wcześniej, niż się spodziewała. Niedługo po niej do pokoju wróciły jej koleżanki – Monika, Marlena i Agata.
– Jak było? – zapytała brązowooka, ciekawa wrażeń z miasta.
– Szkoda, że z nami nie poszłaś – odparła Marlena. – Monachium to rzeczywiście piękne miasto. Trochę historii, trochę sportu… Nawet nie wiedziałam, że niemiecka nazwa miasta to München. A i barów sporo, i choć żadna z nas po niemiecku nie potrafiła ani słowa, jakoś dotarłyśmy do takiego jednego pubu, gdzie właściciel jest Polakiem i stawia na obsługę posługującą się polskim…
– Wiesz, że za dużo gadasz? – wypaliła Monika. – Tylko kiedyś nie zapomnij o oddechu pomiędzy zdaniami, bo jeszcze się nam tu udusisz. Ale i tak piwo o niebo lepsze, niż w Katowicach – dodała, kierując te słowa do Kasi. – Powinnaś być z na…
– Ćśś! – syknęła na nie Cath. – Czujecie to?
– Ale co niby? – zapytała Agata.
– Jakiś dziwny chłód… – odpowiedziała szeptem Cathleen, a po chwili krzyknęła z przerażenia, widząc jakiś tajemniczy cień sunący ku niej. Po parunastu sekundach od tego krzyku dziewczyna straciła przytomność.

***

Godzinę później.

– Słyszy mnie pani? Proszę się obudzić! Wiem, że panienka mnie słyszy!
Słowa te docierały do Cath jak przez mgłę. Dopiero po chwili oprzytomniała, gdy na jej policzku wylądował solidny „liść”, którego powodem była najprawdopodobniej jakaś męska ręka. Wtedy też poczuła dreszcze, ale też fakt, iż leży na kanapie, choć ostatnie, co pamięta, to chłód… I to, że stała na środku pokoju, z dala od tej kanapy. I jak to możliwe, że do pokoju wszedł jakiś obcy mężczyzna?!
Dziewczyna otwarła powoli oczy, i ujrzała nad sobą twarz rzeczywiście obcego jej bruneta o złotych oczach. Nie docierało do niej jeszcze, co się dzieje wokół, ale gdy się podniosła lekko i rozejrzała się po pomieszczeniu, poznała rzeczywiście swój apartament, a w tyle jej koleżanki… i dwóch kolejnych mężczyzn, tym razem żołnierzy, sądząc po ubiorze i „damę”, o ile można tak było nazwać kobietę w szkarłatnej sukni.
– No nareszcie panienka się obudziła… – odetchnął z ulgą mężczyzna, który pochylał się nad ciemnowłosą. – Eckhard, masz koniak może? – zwrócił się do wyższego z żołnierzy, który od razu wręczył mężczyźnie niewielki i poręczny bukłak. – Niech się pani napije, choć parę łyków. Na pewno panience dobrze to zrobi – dodał, wlewając wysokoprocentowy trunek do gardła Cath. Dziewczyna się zakrztusiła, nieprzyzwyczajona do pijania koniaku, ale od razu rozjaśniło się jej w głowie.
– Co się stało? – zapytała niepewnie, a głos ledwo wydostawał się jej z gardła, gdyż koniak trochę ją palił.
– Straciła panienka przytomność – odparł mężczyzna, wciąż stojąc przy niej. – I przepraszamy za wtargnięcie, lecz ściągnął nas tu pani krzyk…
– Krzyk? Jaki krzyk?! – wyrzuciła z siebie Cath.
– Niech pani się nie denerwuje – uspokoił ją brunet, kładąc dwa palce lewej dłoni na ustach Kasi. – I niech pani pozwoli, że się przedstawię… Zwą mnie Gaspard. I gwoli wyjaśnienia, tych dwóch żołnierzy to porucznicy Otmar von Hoefler – tu wskazał na niższego z nich – I Eckhard von Beringer – wskazał na tego, który podał bukłak z alkoholem. – No i jeszcze…
– Ester Perreault – przedstawiła się śpiewnym głosem kobieta w szkarłacie, wchodząc w słowo Gaspardowi. – Śpiewaczka operowa i diwa.
– Proszę, nie wygłupiaj się – rzucił Gaspard. – Pamięta pani cokolwiek z tego, co się stało wcześniej? – zapytał Cathleen.
– Niewiele, ale jeśli coś to pomoże, to mogę co nieco pogrzebać w pamięci – odparła Cath.

***

Paręnaście minut później.

Cathleen siedziała na fotelu naprzeciw Gasparda. Ten świdrował ją wzrokiem, jakby z jej twarzy próbował odczytać to, co jeszcze dziewczynie krąży po głowie. W pokoju nie było nikogo poza nimi i koleżankami Kasi.
– Na pewno nic panienka więcej nie pamięta? – powiedział spokojnie.
– Proszę pana, powtarzam to już panu enty raz… – odparła dziewczyna, najwyraźniej zmęczona tym „przesłuchaniem”. – Nic nie pamiętam poza dziwnym chłodem i jeszcze dziwniejszym cieniem… A raczej mgiełką, która przypominała ruszający się, żywy cień.
– Niech pan już ją zostawi – powiedziała Agata. – Nie widzi pan, że Kasia jest już zmęczona tą rozmową i że nic więcej nie wie?
– No dobrze, w takim razie zostawię już panie w spokoju – odrzekł Gaspard z niemałym zmartwieniem wymalowanym na twarzy. – Tyle wystarczy. Ale proszę na siebie uważać – rzucił na odchodne do Cath. – To „coś” może pojawić się tu jeszcze raz. – Po tych słowach wyszedł, zamykając za sobą delikatnie  drzwi.
– Nareszcie… – powiedziała Cath. – Nie wiem, jak wy, ale ja jestem śmiertelnie zmęczona, i najlepszym na to lekarstwem będzie mocny sen.
– Też tak sądzę – odparła Monika. – W razie czego krzycz – dodała, śmiejąc się.
– Taa, a potem znów zbiegowisko się zleci jak najęte – zaśmiała się brunetka, choć tak naprawdę do śmiechu jej nie było.

Rozdział 1. Przyjazd do Monachium.

Monachium, listopad 2011 roku. Hotel Opera.

– Piękne miasto… – powiedziała Cath, gdy wyszła wraz z koleżankami z dworca na ulice Monachium. Choć jak tylko dziewczyna dowiedziała się, że ma przyjechać tutaj na wycieczkę wraz z całą grupą ze szkoły policealnej, próbowała sobie wyobrazić, jak ten pobyt będzie wyglądać, nie spodziewała się, iż Monachium będzie tak przepięknym miastem. Jedynym mankamentem w tym wszystkim było to, że dziewczyny miały odbywać w niedalekim hotelu staż (choć był to staż tylko tygodniowy, dla zapoznania się z działaniem takiego czterogwiazdkowego obiektu), każdego dnia w innym dziale.
– E tam, w Polsce są ładniejsze miejscówki, niż ta – odparła na to Marlena. – Nawet napić się gdzie nie ma, ani nawet nie można…
– Narzekasz – dołączyła się Sandra. – Jak nie dziś czy jutto, to jakoś zdołamy się wyślizgnąć. I tak nie możemy przecież cały dzień siedzieć w hotelu, bo przecież tylko na staż przyjechałyśmy, a nie do pracy.
– Sandra ma rację – odpowiedziała Cath. – Jak nie dziś, to w inny dzień się wybierzemy gdzieś na piwo.
– Panie się chyba trochę rozpędziły – zagadał nagle do koleżanek  jeden z nauczycieli, a zarazem opiekun grupy, pan Broż. – Jeszcze nie czas na imprezy i balowanie, więc na pewno nie dziś i nie jutro takie „biby” będziecie mogły sobie urządzać.
– Dobrze, proszę pana – odpowiedziały dziewczęta zgodnym chórem.

Niedługo później, bo po krótkim, acz niezbyt pospiesznym spacerze cała grupa dotarła do hotelu, nad którego wejściem widniał napis: Hotel Opera. Przed budynkiem był dość spory dziedziniec, co dawało hotelowi pewien swoisty urok, którego nie można opisać słowami. Każda z dziewczyn z grupy, jak i nauczyciele, podziwiali budynek i okolicę. Jednakże trzeba było zameldować się w tymże hotelu i porozmawiać z kierownikiem, żeby uczennice mogły w końcu zaznajomić się co nieco z zawodem, w którym mogły pracować. Tak też zaledwie po godzinie małego chaosu, przydzieleniu pokoi i poznaniu obsługi cała grupa miała przydzielony czas wolny. Cath pomimo tego nie miała ochoty włóczyć się po mieście i została w hotelu, nawet nie spodziewając się tego, co może na nią tam czekać…

Prolog

Wielu z nas nie wierzy, że na tym świecie istnieje magia. Że w ogóle istniała. Lecz nieliczni mogą się przekonać, iż na tym świecie zdarza się wiele nieprawdopodobnych zdarzeń, których nie można wytłumaczyć tylko i wyłącznie nauką lub logicznym myśleniem. Niekiedy to, co się dzieje, wykracza poza ludzką wyobraźnię, kładąc na szali nie tylko rozsądek, a życie biorących w tym wszystkim udział ludzi… A uczestnicy nie mają większego wpływu na to, co się dzieje wokół nich.

***

Monachium, listopad 2011 roku. Hotel Opera.

Pokój nie był zbyt duży. Ot, zwykły pokój hotelowy dla biznesmenów, z biurkiem i łączem internetowym, a także wygodnym, lecz jednoosobowym łóżkiem. W kącie leżała stara walizka z brązowej skóry, gdzieniegdzie poobcierana. Pośrodku pokoju stało dwóch mężczyzn.
– Cholera – zaklął Gaspard – Kolejne morderstwo, a my nie mamy nic, poza nikłymi poszlakami… Tak przecież dalej być nie może. Musimy zdobyć coś, co powie nam, że to na pewno An’yé…
– Mamy dowód – odparł na to Neumann – Ofiara ma jakieś obrażenia? Nie. Wiadomo coś o obcych w hotelu? Nie. Zmarła ze strachu? Też wątpię, sądząc po objawach pośmiertnych, a raczej ich braku. W takim razie, co innego mogło spowodować śmierć tego mężczyzny w kwiecie wieku? Jedynie sharat. Nikt więcej.
– Musimy powiadomić obsługę hotelu, że muszą na tych parę dni zamkną budynek i nie meldować już nikogo. I to jak najszybciej.
– A co z gośćmi, którzy już przyjechali?
– Większa część już wyjechała sama. Inni muszą też wyjechać…
– A jeśli nie będą chcieli, lub obsługa nie będzie się narażała na straty?
– Musimy im zapewnić wszystko. Tak, by nie domyślili się tego, co się tu dzieje – odparł Gaspar i wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi.

Autorzy

Blog Stats

  • 656 wejść