Rozdział 6. Trup w gabinecie i kolejny szaleniec.

Wieczór tego samego dnia.

– Cholera jasna!
Potężny ryk Gasparda można było usłyszeć na całym korytarzu. Od razu było wiadomo, że był wściekły jak sto diabłów, pomijając nawet fakt, że miał ochotę rozwalić wszystko, co tylko nasunęło mu się pod ręce. Powód był dziecinnie prosty – nie dopilnowano skrzynki z Wietrznym, a teraz najgroźniejszy z An’yé chodził sobie ot tak po terenie hotelu, mogąc w każdej chwili próbować zawładnąć światem. Na dodatek – akurat wtedy, gdy był najbardziej potrzebny – zniknął gdzieś Neumann.
– Gaspard, możesz chociaż raz trzeźwo myśleć w takiej sytuacji, a nie wkurzać się na wszystkich naokoło? – zapytała spokojnie Ester.
– Jak mam być spokojny?  – wrzasnął znów pułkownik. – Powiedz mi, jak?! Neumann przepadł, Skrzynka jest pusta, i nie wiadomo, co teraz może się zdarzyć.
– Dziewczyna też gdzieś zniknęła… – powiedział cicho von Hoefler, który akurat wszedł do pokoju.
– Jak to: „zniknęła”?! – warknął Gaspard.
– Nie ma jej w pokoju… A jej koleżanka też nic nie wie, gdzie jest – odparł porucznik.
– Jeszcze tego brakuje… – westchnął Brytyjczyk, już kompletnie zdołowany. – No to nie ma innej rady, jak zacząć ich szukać… Wszystkich.

Pół godziny później Otmar, Ekchard, Ester i graf przewracali hotel do góry nogami w dosłownym tego wyrażenia znaczeniu. Szukali wszędzie, w każdym pokoju czy pomieszczeniu, czy to zamkniętym, czy otwartym. Nikt nic nie znalazł, choć było parę pokoi, do których dostać się nie potrafili. Gdy wrócili do gabinetu Neumanna, ujrzeli dość niecodzienny widok… martwego doktora.
– Ale jak i kiedy… – zdołała wydusić z siebie Ester.
– No tak, mogłem się domyślić, że znajdziemy go martwego… – odparł Gaspard.

***

W tym samym czasie.

W pokoju rozległo się pukanie do drzwi. Cath była akurat sama, odpoczywając po męczącym dniu. Otworzyła więc, i nie spodziewając się niczego, stanęła jak wryta. Okazało się, że to kolejny sharat.
– Dobry dzień, panienko! Czy można prosić panią, by mi pomogła w pewnym… doświadczeniu? – powiedział pełnym szarmancji głosem.
– Ale… – chciała zaoponować dziewczyna, lecz mężczyzna, nie chcąc słyszeć nawet słowa sprzeciwu, wyciągnął ją na siłę z pokoju, nawet nie zamykając drzwi. Zaprowadził ją do niedalekiego pokoju, na tym samym piętrze, i wepchnął do środka. Teraz jednakże zamknął za sobą drzwi, i to nawet na klucz.
– Proszę, rozgość się… – powiedział ciepłym głosem, choć wcale nie pasującym do okoliczności. – Zapewne zastanawiasz się, kim jestem? Nazywam się Edgar Graystone. Jak też zapewne się już domyśliłaś, jestem An’yé… Ale mniejsza z tym. Nie prosiłbym cię o pomoc, gdybym nie wiedział, że jesteś jedną z nas… Znaczy się, podobną do nas. Nie martw się, wszystko ci wytłumaczę… Wpierw jednak odpocznij, o tutaj – to powiedziawszy, wepchnął ją do sąsiedniego pomieszczenia, które wyglądało na sypialnię mężczyzny. Jako dodatkowe „udogodnienie” sharat zawiązał jej ręce i nogi sznurem.

Cath nie wiedziała, o co chodzi nieznajomemu. Tym bardziej, jak usłyszała o ich „podobieństwie”… Brr. Na samą myśl o tym, dziewczynie przebiegły dreszcze po plecach. „Oj, nie… Tego już za dużo”, pomyślała. „Nie tak to miało wyglądać”. Przez dobre paręnaście minut tak siedziała, zastanawiała się, co zrobić. Wiedziała, że jakoś musi się stąd wydostać… Okno! W pomieszczeniu było okno. Tylko wpierw musiała jakoś się wyzwolić z więzów. Na szczęście Edgar zostawił na stoliku nocnym mały scyzoryk, więc dziewczyna dostała się tam jakimś cudem, i przecięła wpierw węzeł przy rękach, później zaś przy nogach.
– Szlag by to wszystko trafił… Mam nadzieję, że to tylko koszmar, który się zaraz skończy – przeklęła po cichu. Po chwili podeszła do okna i wyjrzała, żeby sprawdzić, jak wysoko jest ponad ziemią. Myślała przez moment… I wyszła na parapet, po czym powoli, nie patrząc w dół, skierowała się w stronę gabinetu Neumanna. Na zewnątrz była koszmarna ulewa, a na dodatek Cate miała piekielny lęk wysokości… Gdyby nie fakt, iż musiała jakoś wydostać się z tego pokoju, w ogóle nie odważyłaby się na taki ruch. Po paru minutach wspinaczki po ścianie budynku, śliskim od deszczu, dotarła do okna, gdzie powinien być gabinet doktora. Na szczęście ta część muru nie była otynkowana, a szczeliny pomiędzy cegłami pozwalały na to, by móc jakoś chwytać się dłońmi i wkładać tam nogi. Gdy była już przy samym oknie, coś pociągnęło ją w dół…

***

Gabinet Neumanna, tuż po odnalezieniu zwłok doktora.

– Cicho bądźcie – syknął Bordelon. W prawie tym samym momencie znalazł się przy oknie, wyciągnął rękę na zewnątrz… i wciągnął do gabinetu przemokniętą Cathleen. Położył ją na sofie, a po chwili można było usłyszeć cichy szept: wypowiadał on dziwne słowa, po których zadrapania na rękach Cate zagoiły się.
– Mój Boże, co też ta dziewczyna sobie myślała… – powiedziała śpiewaczka, całkiem już blada na twarzy.
Gaspard gwałtownie odsunął An’yé od dziewczyny, i uklęknął przy jej twarzy.
– W hotelu jest jeszcze jeden sharat – powiedziała Cath wyraźnym głosem, którego nie można było się spodziewać po tak wycieńczonej osobie. – Porwał mnie z pokoju i zaprowadził do swojej pracowni… To kolejny szaleniec, Gaspard. Gorszy niż ten Wietrzny, bo oni dwaj razem wzięci rozwalą wszystko w proch, jeśli dojdzie co do czego… Proszę, powstrzymajcie go – powiedziała, zamykając oczy. Tym razem nie zemdlała, a zapadła w sen.
– Jest jeszcze gorzej, niż myślałem – odparł pułkownik, wstając z klęczek. – Tam właśnie uda się Wietrzny… Powstrzymać konkurenta – warknął, wypadając z gabinetu. Za nim porwali się dwaj oficerowie, Ester i graf.

Dodaj komentarz

Autorzy

Blog Stats

  • 656 wejść