Rozdział 5. Bractwo.

Cath obudziła się w swoim pokoju z piekielnym bólem głowy. Zza zasłoniętych rolet próbowały przedostać się promienie porannego słońca, a w korytarzu słychać było podniesione głosy paru osób. Ostatnie, co pamiętała z poprzedniego wieczoru, to głos Gasparda. który próbował ją uspokoić… Chwila, przecież to było poprzedniego wieczoru, to w takim razie, jak ona się znalazła w swoim pokoju!?… Wstała z łóżka powoli, a mimo to zakręciło się jej w głowie. Wyszła z pokoju i skierowała się w stronę odgłosów kłótni. Dochodziły one z pokoju nauczycieli Cath, a wśród nich rozpoznała głos Gasparda. Domyśliła się, że to właśnie jej osoba wywołała tą kłótnię, więc zapukała do drzwi tylko dwa razy i weszła. Wszyscy obecni od razu się na nią spojrzeli – i tak, jak sądziła, był to Gaspard, Kasprzak i Broż.
– Co pani tu robi? – zapytał Kasprzak, z wyraźnym niezadowoleniem w głosie.
– Domyślam się, że to o mnie chodzi – powiedziała wprost Cath. – A jeśli chodzi o to, co stało się w piwnicach, to sama zdecydowałam, że pomogę panu Gaspardowi w tym, i proszę nie mieć tego za złe.
– Proszę nie bronić pułkownika – odezwał się Broż. – Co z tego, że sama pani się na tą pomoc zdecydowała, jeśli pułkownik przyniósł panią ledwo żywą do pokoju i…
– …I co z tego? – dokończyła za nauczyciela Cate. – To była moja decyzja. Wprawdzie pułkownik mnie prosił o pomoc, ale mogłam się nie zgodzić. Jednakże zgodziłam się, byłam tam, i mam zamiar dalej im pomagać.
Kasprzak chciał zaoponować, ale Cathleen już wyszła z pokoju. Postawiła na swoim, i była zadowolona z tego. Nie, żeby się cieszyła na wizję ponownego zemdlenia, acz wiedziała, że może komuś pomóc, i to się dla niej liczyło.

***

Parę godzin później.

– Czy nie można tego ominąć? – zapytała się Cath. Gaspard, jak i Neumann, wciągając ją w to, nie mieli świadomości, że będą mieć kłopoty z niejakim Bractwem Światła, wyznającym podobno prawdę o Chrystusie i tym podobnych. Niestety, mija się to dalece z prawdą, gdyż każdą inną istotę humanoidalną niż człowiek tępią, i chcieliby „oczyścić” ziemię z osób pokroju An’yé. Teraz jednak wyszło na to, że mają niezłe kłopoty z tego powodu.
– Zrozum, Cate – odparł Gaspard. – Chciałbym to pominąć. Ale to nie jest takie proste… Zwą się świętymi ludźmi, a tak naprawdę są bezwzględni. Nawet ty teraz jesteś tym zagrożona, jeśli okazałoby się, że masz jakieś „ponadnormalne” umiejętności lub zdolności.
– Kpisz sobie?! Co ja im niby zrobiłam? I z tego, co wiem, jestem całkiem „normalna”, jeśli pozwolisz, że tak się wyrażę.
– Nikt tego nie wie jeszcze – wypalił Neumann, trochę za późno gryząc się w język.
– Skoro tak, t nie mam innego wyjścia – odparła Cathleen. – Pomogę wam, choćby nie wiem co.
Wtem do pokoju wszedł jakiś nieznajomy mężczyzna. Po wzroku Ester, także znajdującej się w pokoju, można było łatwo wywnioskować, że tych dwoje łączy więcej niż tylko przelotna znajomość.
– Panowie, panienko… To graf Bordelon. Chcieliście się z nim widzieć – przedstawiła go śpiewaczka.
– Ach, sharat… – wręcz niedosłyszalnie powiedział doktor.
– Czy jest jeszcze coś, o czym nie wiem, a powinnam wiedzieć? – mruknęła nieco niezadowolona z obrotu spraw Cate.

Jak się okazało, były takie rzeczy. Dokładniej rzecz biorąc: uświadomił ją w tym sam graf, który złożył im wizytę, by nieco rozjaśnić sprawę z Wietrznym, którego złapali poprzedniego wieczoru, a który teraz był zamknięty w skrzynce w tym samym pokoju. Bordelon zaproponował, że załatwi sprawę sam, i wywiezie skrzynkę daleko poza zasięg ludzi, by już nie zagrażał nikomu. Wszyscy inni – prócz Cathleen – zaoponowali temu pomysłowi. Dyskusja przemieniła się we wrzawę, a wrzawa w kłótnię. W pewnym momencie Cate nie wytrzymała nerwowo i wydarła się na cały pokój:
– MOŻECIE W KOŃCU SIĘ WSZYSCY ZAMKNĄĆ?!
Na szczęście był to dość udany sposób na uspokojenie zebranych, gdyż wszyscy nagle zamilknęli i spojrzeli się na dziewczynę.
– Nareszcie cisza i spokój… Dziękuję bardzo – powiedziała po chwili, gdy upewniła się, że nikt nie ma zamiaru ponownie wszczynać kłótni. – Ja doskonale rozumiem, że każdy z was ma inne zdanie, ale możecie wymieniać zdania na spokojnie? Poza tym, propozycja grafa wydaje mi się bardzo na miejscu, przynajmniej będziemy mieć spokój z tym wszystkim.
Oniemieli jeszcze po tak nagłym uciszeniu z niespodziewanej strony, zebrani nie wiedzieli, co powiedzieć.
– W takim razie, skoro nie słyszę sprzeciwu, niech tak się stanie. W końcu każdemu zależy na czyimś dobru, ale ja nie mam zamiaru mieć więcej do czynienia z tym… Czymś, co siedzi tam w skrzynce – odparła Cate i wyszła z pokoju, a za nią wszyscy pozostali.

***

Niedługo później.

Boy hotelowy podszedł do drzwi pokoju, w którym odbywało się zebranie „ekipy”. Zapukał trzy razy, a gdy nikt nie odpowiedział, wszedł do środka. Można by to uznać z jego strony za bezczelność, gdyby nie fakt, iż tak naprawdę wcale nie był to boy hotelowy… a zakonnik, należący do Bractwa Światła. Czego tam szukał, zapytacie pewnie – otóż szukał pewnej skrzynki z zimnego żelaza, której jeszcze nikt nie zabezpieczył przed wścibskimi oczyma. Na nieszczęście po chwili można było usłyszeć jego krzyk, zagłuszony przez drzwi i ściany. Po paru minutach, gdy krzyk ucichł, zakonnik w przebraniu boya wyszedł z pokoju, a w środku zostawił rzuconą na ziemię, otwartą skrzynkę. Skrzynkę z zimnego żelaza.

Dodaj komentarz

Autorzy

Blog Stats

  • 656 wejść